Chciałabym dziś napisać... o depresji? O wypaleniu? O tej pierwszej wiem sporo. Poznałam dokładnie. „Wredna suka”, która bezustannie czai się za plecami i wskakuje na kark człowiekowi wtedy, kiedy zwątpi... Wiele lat udawało mi się ją przechytrzać. Kiedy robiło się niebezpiecznie, chwytałam za ołówek, piórko, myszkę... za cokolwiek. I odchodziła. To trwało wiele, wiele lat. Być może byłam też silniejsza, wierzyłam, że marzenia są proste do realizacji, że ciągle jest na to czas... a najważniejsza była młodość. Dwa lata temu dopadła mnie całkowicie, nie byłam w stanie nic zrobić. Siadałam przed komputerem, przed świecącym monitorem i nie widziałam nic. Totalna niemoc. Nie było to jednak brakiem weny, bo to także jest rozpoznawalne. Po takim okresie ciszy zazwyczaj przychodzi natłok twórczych myśli, zatem każda przerwa w twórczości jest tak naprawdę kolejnym krokiem do przodu. Ta niemoc... która przyszła dwa lata temu była straszna. Bardzo trudno jest mi ją opisać, zapewne mogą to zrozumieć osoby, które zachorowały. Przeogromna chęć niebytu. Tylko, że ten jest materialny, a tu chodziło tylko o duszę, albo przede wszystkim o duszę. Ta miała zniknąć natychmiast. I ból jaki czuła, nie było w stanie niczym zagłuszyć. Próbowałam wtedy porównać ten ból z czymkolwiek mi znanym... nie byłam w stanie, prawie każdy ból cielesny można zniwelować, prawie, bo są takie, których się nie da. Chciałam by stało się coś, co bez jakiejkolwiek ingerencji uciszy to, uspokoi. Poprosiłam o pomoc, okazało się, że można mi pomóc tylko lekami. Brałam antydepresanty, jednocześnie cały czas kontrolując swoje reakcje. Muszę dodać, że wcześniej byłam przeciwna jakimkolwiek lekom. I już będąc na lekach doszłam do zadziwiających wniosków, że kilka gram określonego związku chemicznego jest w stanie nie pozwolić negatywnej myśli na zawiązanie, sprecyzowanie... A co najważniejsze mogłam dalej pracować. Wtedy osobom, które wcześniej do mnie mówiły: weź się w garść, mogłam odpowiedzieć, żeby nigdy tak nie mówiły osobom chorym na depresję, bo wzięcie się w garść, to puste słowa, które nie docierają do chorej duszy. Nawet gdyby ktoś bardzo się starał, w dzień „brał się w garść” i tak noc go „rozbije do reszty”. Po kilku miesiącach leczenia trafiłam na terapię... grupową. Nie chcę pisać o tym ze szczegółami, zresztą... musi to pozostać tajemnicą. Warunek rozpoczęcia terapii był jeden: odstawiamy wszelkie leki. Hm... nie wierzyłam, bałam się, wydawało mi się, że bez nich... że bez nich... zginę? I tu pragnę zaapelować do wszystkich, których ten problem dotyczy: jeśli macie możliwość uczestniczcie w tym, poddajcie się. Wyrzućcie z siebie ten wór śmieci, który ciągniecie do dziecka. Poukładajcie siebie, dorośnijcie, poprzestawiajcie priorytety, ułóżcie je... i żyjcie w końcu naprawdę. Nie dla kogoś, nie dla czegoś, tylko dla siebie, a skorzystają na tym wszyscy. Ciągle mam zamiar zmienić dźwięk budzika w swoim telefonie, ale zapominam... i budzi mnie: bo piękne są tylko te chwile, których jeszcze... ten oklepany, banalny kawałek Marka Grechuty. Może dobrze, że zapominam.
Przeczytałam dziś w jakiejś gazetce-reklamówce sklepu wywiad z Wojciechem Cejrowskim. Ktoś się zastanowi: czy go lubię, może nie cierpię... to nieistotne. Dla mnie cenne w nim jest to, że jest szczery, do bólu szczery. I mówi: (...) Płodozmian jest zdrowy – wtedy się człowiek nie wypala i nie nudzi swoją robotą, wtedy też każde dzieło jest świeże. Ale od razu dodam, że ja nie robię tych rzeczy równocześnie, tylko po kolei. Jestem z Poznania i my tam lubimy porządek (...) Tu szczególnie zwracam się do Piotra. Szczęście do nas nie przyjdzie, a jeśli jakimś cudem, to tylko na chwilkę. Poszukaj szczęścia w sobie. Pogódź się ze sobą. Odszukaj się. Odrzuć to, kim nie jesteś, trudno grać obce role.
Ps. Na zdjęciu rzeźba z fasady kościoła św. Michała Archanioła w Szalowej
Forgive my dear friends behind the lack of the translation!
dla Marii :o)